Refleksja nad paraszą Bamidbar

O naszym zobowiązaniu wobec Przymierza

Menachem Mirski

W ten szabat rozpoczynamy czytanie księgi Liczb, po hebrajsku Bamidbar (Na pustyni). Na początku paraszy Bamidbar Bóg prosi Mojżesza, żeby przeprowadził spis dwunastu plemion Izraela. Mojżesz dolicza się 603 505 mężczyzn zdatnych do służby wojskowej (w wieku od 20 do 60 lat); jednakże plemię Lewiego, liczące 22 300 jednostek płci męskiej w wieku od jednego miesiąca i starszych, zostaje policzone oddzielnie. Prawie wszystko, o czym mówi nasza parasza jest omawiane w kontekście liczb. Imiona, umiejscowienie ludzi w obozie i w obrębie hierarchii, jak również pewne zobowiązania i obowiązki – wszystko to rozważane jest w kontekście liczb.

Pierwszy werset czytanej w tym tygodniu haftary przypomina nam o obietnicy danej Abrahamowi:

„A liczba [ludu] Izraela będzie jak piasek morski, którego nie można ani zmierzyć, ani zliczyć. I będzie tak, że zamiast mówić do nich: Wy nie jesteście moim ludem, będzie się do nich mówiło: [Dziećmi] Boga żywego jesteście”. (Ozeasz 2, 1)

Ozeasz daje taką samą obietnicę Izraelitom, których Bóg chce ponownie poślubić, ganiąc ich jednocześnie (gdyż jest to jeden z fundamentalnych elementów aktywności proroczej) i formułując warunki, jakie muszą zostać spełnione, aby obietnica została dana ponownie, co można streścić jednym zdaniem: trzeba zerwać z przeszłością. Czyniąc to, Ozeasz wprowadza również pewną ważną koncepcję teologiczną: przymierze postrzegane jako małżeństwo pomiędzy Mężem i Żoną, Bogiem i Izraelem. Ta metaforyka została zaadoptowana przez późniejszych proroków, jak Izajasz czy Jeremiasz. Ale początki tej koncepcji wcale nie są takie piękne. W pierwszym rozdziale księgi Bóg nakazuje Ozeaszowi poślubić nierządnicę, Gomer, i mieć z nią dzieci. Akceptacja haniebnej roli męża żony nierządnicy jest analogią haniebnego statusu Boga będącego w związku z Izraelem. Ale z drugiej strony narracja ta pokazuje, że Bóg nie porzuciłby Izraela, nawet gdyby Go zostawili, by służyć fałszywym bogom. Pokazuje ona też, jak daleko Bóg może posunąć się, aby naprawić relację Przymierza ze swoim ludem.

Tora przyzwyczaiła nas do istnienia ścisłego związku pomiędzy płodnością i boskim błogosławieństwem. Powiedziałbym, że jest to jedno z „praw natury”, zaś to szczególne „prawo natury” zawiera w sobie również prawa boskie. Co przemawia za takim twierdzeniem? Mówię tak, gdyż sama płodność nie wystarczy dla przetrwania danego ludu, zwłaszcza jeśli mówimy o konkretnych grupach etnicznych lub religijnych. Nie jesteśmy zwierzętami, nasze przeżycie od zawsze miało wymiar polityczny. Musimy utrzymywać stabilne instytucje społeczne, musimy przestrzegać praw i zasad, tak aby zapewnić ludziom środowisko, w którym będą mogli wzrastać i się rozwijać. Musimy żyć zgodnie z pewną ideologią czy też etosem, który uznaje prawdziwe wartości, takie jak sprawiedliwość, miłość i pokój, jak również wartość samego ludzkiego życia, i to nie tylko wartość jednostkowego życia, ale również życia całej wspólnoty. Na przestrzeni historii istniały liczne plemiona, grupy etniczne i religijne albo nawet całe cywilizacje, które zniknęły z powierzchni ziemi. Jesteśmy jednym z bardzo nielicznych starożytnych ludów, które nie zniknęły. Stało się tak głównie dlatego, że nasza religia zawsze uznawała prawdziwe wartości, wartość samego życia i nigdy nie przestała czynnie wprowadzać tych wartości w życie.

Uważam, że obie te rzeczy – zarówno życie jednostkowe, jak i życie wspólnoty – posiadają z założenia taką samą wartość. Wspólnota szanująca tę równowagę jest wspólnotą, którą Bóg chce poślubić czy też poślubić na nowo, tak jak w naszej haftarze; to jest właśnie lud, wśród którego zamieszka Jego duch. Bóg rozwiódł się i rozwiedzie się ze społecznością egoistycznych ludzi, którzy dbają tylko o swoje indywidualne potrzeby i interesy. Uczyni to nie tylko z powodów etycznych: tego typu społeczności są na dłuższą metę nietrwałe; a jeśli nie są trwałe, to nie mogą wypełnić swojej części przymierza z Bogiem, które jest, z definicji, wieczne. Jest to jedna z fundamentalnych idei i przekonań w naszej religii: zostaliśmy wyznaczeni do bycia świadkami jednego, jedynego Boga i mamy pozostać świadkami na zawsze, aż do końca czasów (cokolwiek by to nie znaczyło, ale bardzo, bardzo długo). Sądzę też, że Bóg nigdy nie poślubiłby wspólnoty, która nieustannie składa w ofierze możliwości i interesy swoich jednostek na ołtarzu tak zwanego „wspólnego dobra” – wspólnoty, która popiera różne, radykalne formy kolektywizmu i nie dba o prawa jednostek.

Co to oznacza dla poszczególnych jednostek? Oznacza to, że twoje życie jest cenne, ma jednak skończony charakter. Życie, które możesz stworzyć, nie jest mniej cenne od twojego – jest z definicji równie cenne. Celem jest zachowanie pewnej równowagi pomiędzy docenianiem znaczenia swojej indywidualnej samorealizacji i docenianiem znaczenia prokreacji. Ta równowaga ma oczywiście różną postać na różnych etapach ludzkiego życia. Musimy zdobyć pewną mądrość, żeby odnaleźć tę równowagę. Na poziomie społecznym musimy osiągnąć pewną mądrość, żeby znaleźć równowagę pomiędzy prawami i marzeniami jednostek a dobrostanem wspólnoty. Taka granica może być i powinna być gdzieś wytyczona, jako że oba podejścia – zarówno radykalny indywidualizm (czyli postrzeganie i ocenianie wszystkiego wyłącznie z perspektywy danej jednostki) jak i radykalny kolektywizm (postrzeganie i ocenianie wszystkiego wyłącznie z perspektywy grupy) jest szkodliwe dla ludzi. Radykalny, bezmyślny indywidualizm krzywdzi przede wszystkim jednostki – zaś samo społeczeństwo w mniejszym stopniu, w zależności od tego, jak bardzo jest rozpowszechniony. Radykalny kolektywizm, zwłaszcza na dłuższą metę, szkodzi większości jednostek, a zatem szkodzi również samemu społeczeństwu.

Kolektywizm znalazł mocny wyraz w filozofiach politycznych takich jak socjalizm, faszyzm i komunizm. Jego radykalne odmiany istniały w praktyce w różnych systemach totalitarnych ustanowionych na przestrzeni historii. Również dzisiaj są one widoczne i realnie istniejące. Są one wprowadzane w życie w krajach takich jak Korea Północna, w islamistycznych teokracjach takich jak Afganistan i być może w mniejszym stopniu w Chinach i na Białorusi. Na Zachodzie idee kolektywistyczne są obecne w ideologiach skrajnie prawicowych i skrajnie lewicowych ruchów. Kolektywizm jest również obecny w tych formach polityki tożsamościowej, które przedkładają tożsamość grupową ponad jednostkową tożsamość. Tego rodzaju koncepcje są niebezpieczne, gdyż mogą łatwo skutkować przypisywaniem czegoś, co zwie się zbiorową odpowiedzialnością pewnym grupom w obrębie społeczeństwa. Nie zaprzeczam, że zjawisko takie jak zbiorowa odpowiedzialność może istnieć, ale powinniśmy podchodzić do tej koncepcji z dużą ostrożnością. Generuje ona szereg kontrowersji na wielu poziomach: metafizycznym, moralnym, psychologicznym i socjologicznym. Sytuacja jeszcze się pogarsza, kiedy w imię zbiorowej odpowiedzialności porzucamy koncepcję indywidualnej odpowiedzialności. Niemożliwa jest wtedy jakakolwiek forma sprawiedliwości, gdyż sprawiedliwość jest nierozerwalnie powiązana z odpowiedzialnością jednostkową. Jako Żydzi zbyt dobrze wiemy, jak działa w praktyce przypisywanie ludziom odpowiedzialności zbiorowej i jak tragiczne mogą być tego konsekwencje. Powinniśmy jako pierwsi odrzucić te wzorce myślenia lub przynajmniej podchodzić do nich bardzo krytycznie.

Zagrożenia wynikające z wszystkich tych radykalnych koncepcji nigdy nie znikają i nigdy nie znikną. Jest to bezpośrednia konsekwencja ludzkiej wolności: wolności myśli, wypowiedzi i działania oraz wolności egzystencjalnego samookreślenia. Wiedząc o tym wszystkim, powinniśmy jednak zdystansować się – nie tylko w wymiarze praktycznym, ale również ideologicznie, od wszelkich odmian tego typu koncepcji: radykalnego kolektywizmu, różnych form egocentryzmu i narcyzmu, jak również od ich rzekomo racjonalnych usprawiedliwień. Powinniśmy dystansować się też od grupowych form egocentryzmu i narcyzmu, które są bardzo często spotykane w naszych dzisiejszych społeczeństwach i tylko podsycają stronniczość i pogłębiają podziały. Wszystkie przekonania w stylu: “tylko ludzie z mojej grupy są naprawdę mądrzy, inteligentni i wykształceni, wszyscy inni zaś (szczególnie przedstawiciele grup, których nie znoszę) są albo szaleni, głupi albo niewykształceni” podpadają pod tę kategorię.

Bóg kocha nas tak samo jako jednostki oraz jako wspólnotę. To on odpowiada za rozwiązywanie konfliktów ludzkich interesów. Jego działania mogą być opóźnione, ale są zawsze sprawiedliwe. Ilekroć mamy poczucie, że w wyniku tych konfliktów zostaliśmy potraktowani niesprawiedliwie, przez ludzi albo nawet przez samego Boga, powinniśmy wykazać się cierpliwością i ufać, że sprawiedliwość nadejdzie. Nie oznacza to, że powinniśmy po prostu biernie czekać i nie podejmować działań w celu naprawy sytuacji. Przeciwnie, powinniśmy podejmować działania, jeśli czujemy, że są one uzasadnione. Ale wcześniejsze bycie cierpliwym i zaufanie do Najwyższego Sędziego sprawiają, że dalsze działania są bardziej przemyślane, bardziej rozsądne i zrównoważone, co jest zawsze konieczne w dążeniu do sprawiedliwości.

Szabat szalom!

Menachem Mirski- student rabinacki w Ziegler School of Rabbinic Studies, American Jewish University, Los Angeles, USA

Tłum. Marzena Szymańska-Błotnicka