Szpiegujące oko i wędrujące serce

Szpiegujące oko i wędrujące serce

Refleksja nad paraszą Szelach

Menachem Mirski

Rozum, uczucia, zmysły… te pojęcia odnoszące się do zjawisk intelektualnych i duchowych od starożytności nurtowały filozofów, myślicieli, pisarzy. Czym powinniśmy się kierować, za czym powinniśmy iść? Czy istnieją jakieś ogóle reguły w tej kwestii czy wszystko zależy wyłącznie od sytuacji?

Opinie na ten temat były zawsze podzielone. Porcja Tory na ten tydzień również podnosi to zagadnienie:

To będzie wasz cicit po to, abyście, gdy na niego spojrzycie, przypomnieli sobie wszystkie przykazania Wiekuistego, i abyście je wypełniali, a nie podążali za swoimi sercami i swoimi oczami, którym dajecie się zwodzić. (Liczb 15:39)

To są słowa trzeciego akapitu naszej codziennej Szemy: we’lo-taturu acharei lewawchem we’acharei ejneichem aszer atem zonim achareihem. Hebrajski czasownik taturu użyty tutaj do wyrażenia „abyście nie podążali” jest tym samym, co czasownik latur użyty do opisania zwiadu/badania, na które zostali wysłani szpiedzy do Erec Israel na samym początku naszej parszy (Liczb 13:2, 13:16) Jak wyjaśnia Raszi, przywołując inne źródła:

Serce i oczy są „szpiegami” ciała — działają jako jego agenci by grzeszyć: oko widzi, serce pożąda, a ciało grzeszy (Midrasz Tanchuma, Szelach 15; cf. Talmud Jeruszalmi Berachot 1:8).

Tak więc nasze serca i zmysły prowokują nas do grzechu. Tego rodzaju twierdzenia można znaleźć w wielu tradycjach religijnych. Ale co tak naprawdę oznacza owo „nie podążanie za naszymi sercami i oczami”? Jak możemy to zdefiniować? Kiedy nasze uczucia/wrażenia zmysłowe są koszerne, a kiedy nie?

Sam werset podsuwa nam pewną wskazówkę: powinieneś mieć citcit (frędzle) i patrzeć na nie (przypominają ci one o przykazaniach), aby nie podążać za swoim sercem lub oczami (lub innymi zmysłami). Ale czy powinniśmy skupić się wyłącznie na przykazaniach i całkowicie odrzucić uczucia oraz świadectwo zmysłów? Tego uczyły niektóre tradycje filozoficzne, ale Tora nigdy by czegoś takiego nie zasugerowała. Wręcz przeciwnie, to właśnie rozkoszowanie się pięknem i cudem wszechświata może przybliżyć nas do Boga, do Jego miłości i Jego bojaźni. Oto, co zauważa rabin Bahia Ibn Pakuda w swoich Obowiązkach serca:

Czy mamy obowiązek kontemplować wszystkie stworzone rzeczy, czy nie? Zarówno Rozum, jak i Tradycja (w piśmie oraz ustna) obligują nas do kontemplacji stworzenia i poznawania z niego mądrości Stwórcy…
Jeśli chodzi o tradycję w piśmie, Biblia stwierdza: “Podnieście oczy w górę i patrzcie: Kto stworzył te [gwiazdy]” (Iz 40:26) oraz “Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców, księżyc i gwiazdy, któreś Ty utwierdził: czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym – syn człowieczy, że się nim zajmujesz? (Psalm 8:4-5)

W ten sposób miłując Stworzenie, docieramy do Stwórcy. W literaturze rabinicznej można znaleźć jeszcze silniejsze wyrazy uwielbienia wobec otaczającej nas rzeczywistości:

Człowiek powinien być pociągnięty do odpowiedzialności za cokolwiek, co jego oczy widziały, a w czym nie wziął udziału (Talmud Jeruszalmi, Kiduszin 4:12). Raw Jehuda głosił, że każdy, kto zobaczy drzewa w pełnym rozkwicie w miesiącu Nissan powinien wypowiedzieć błogosławieństwo: „Błogosławiony Ten, który nie pozostawił swojego świata w braku czegokolwiek i stworzył piękne stworzenia oraz piękne drzewa dla radości wszystkich ludzi” (Talmud Bawli, Berachot 43b)

Rabini wprowadzili także liczne błogosławieństwa, z pomocą których winniśmy błogosławić Boga za stworzenie całej różnorodności zjawisk przyrody: morza, słońca, grzmotów, tęczy, niezwykłej napotkanej przez nas istoty, a nawet czegoś tak abstrakcyjnego jak samo piękno:

Baruch atah adonai eloheinu melech ha’olam shekahcha lo baolamo.
Błogosławiony jesteś, Boże nasz, Królu Wszechświata, że tak [pięknie] jest w Twoim wszechświecie!

Oczywiście mamy też liczne błogosławieństwa, których używamy codziennie błogosławiąc Stwórcę za różnego rodzaju potrawy, które dzięki Niemu spożywamy. Jak zatem mamy rozumieć przykazanie, które mówi nam, abyśmy nie kierowali się naszym sercem i zmysłami?

Uważam, że właściwe, współczesne rozumienie tego przykazania powinno wyglądać następująco: Musimy zawsze być w stanie dostrzec związek między zjawiskami, których doświadczamy a Stwórcą. Tak długo, jak widzimy ten związek, sami jesteśmy w bliskiej relacji ze Stwórcą, i jesteśmy Mu wdzięczni za wszystko, co nas spotyka, możemy robić w świecie całkiem sporo, bez ryzyka, że zostaniemy zwiedzeni przez nasze uczucia lub zmysły. To na poziomie duchowym. Natomiast na poziomie praktycznym oznacza to nigdy nie spuszczać z oka z cicit – z przykazań. Innymi słowy, oznacza to postrzegać całą rzeczywistość w kontekście Boskiego prawa (lub przynajmniej być w stanie ją tak postrzegać).

Jakie są dalsze, praktyczne konsekwencje tego, co właśnie tutaj zasugerowałem? Uważam, że nigdy nie powinniśmy opierać naszych (etycznych) osądów wyłącznie na tym, co mówi nam nasze serce – wyłącznie na empatii, wyłącznie na współczuciu, bowiem takie osądy nigdy nie będą sprawiedliwe. Współczucie, empatia powinny być składnikiem naszych sądów moralnych, ale tylko w szerszym kontekście, w kontekście Boskiego prawa, które odróżnia dobro od złego, słuszne od tego co niesłuszne. Tylko wtedy, gdy potrafimy umiejscowić człowieka lub działanie, które osądzamy, w tym kontekście, powinniśmy pozwolić naszym sercom przemówić. Innymi słowy – musimy wiedzieć kim jest moralnie dana osoba lub znać dokładne szczegóły działań, o których mówimy. Podobnie też nigdy nie powinniśmy opierać naszych osądów wyłącznie na tym, co widzieliśmy lub czego doświadczyliśmy. To wszystko jest zawsze ograniczone. Zawsze jest o wiele więcej tego, czego nie widzieliśmy ani nie doświadczyliśmy. Tak więc tutaj znów powinniśmy stale patrzeć na nasze cicit – Boskie przykazania – i oceniać rzeczywistość w tych ramach. Boskie prawo, duch i mądrość pomagają nam nieustannie pokonywać nasze ludzkie ograniczenia: subiektywność naszych uczuć, percepcji i poglądów. Powiększają one także naszą wspaniałą, niemniej jednak wciąż ograniczoną, wyobraźnię.

Szabat szalom!

Menachem Mirski- student rabinacki w Ziegler School of Rabbinic Studies, American Jewish University, Los Angeles, USA

Szelach

Przyzwyczajenie, bierność, strach oraz ich efekty

Refleksja nad paraszą Szelach

Menachem Mirski

W porcji Tory na ten tydzień Mojżesz wysyła dwunastu szpiegów do ziemi Kanaan. Wracają oni czterdzieści dni później, niosąc olbrzymi zbiór winogron, granatu i fig, by opisać bujność
i obfitość ziemi, którą przemierzyli. Jednakże dziesięciu spośród szpiegów ostrzega wszystkich, że mieszkańcy owej ziemi są gigantami i wojownikami „potężniejszymi od nas”; tylko Kaleb
i Jozue upierają się, że ziemię tę można i należy zdobyć, zgodnie z tym, co nakazał sam Bóg.

Izraelici zaczynają po raz kolejny jęczeć i lamentować, że woleliby wrócić do Egiptu. Rozgniewany Bóg dekretuje, iż wejście Izraela do Ziemi obiecanej zostanie odroczone o lat czterdzieści, aż wymrze na pustyni całe pokolenie Izraelitów (prawdopodobnie chodziło o tzw. grupę trzymającą władzę). Garstka skruszonych Izraelitów postanawia naprawić błąd i szturmuje górę na granicy kraju. Jest już na to jednak za późno, pozbawieni boskiego wsparcia zostają rozgromieni przez Amalekitów i Kananejczyków.

Historia ta pokazuje nam do czego może nas doprowadzić strach przed podejmowaniem wyzwań, różnego rodzaju działań czy też zwykłe przyzwyczajenie. Rezultaty mogą być dość dramatyczne: w najlepszym wypadku realizacja naszych marzeń zostaje odroczona w odległą przyszłość, w najgorszym – spotyka nas tragedia. Izraelici cofnęli się przed wyzwaniem, bowiem obawiali się klęski. Przedłożyli swój obecny, mizerny stan rzeczy, nad własne marzenia tylko dlatego, że ich realizacja mogła wiązać się z porażką, a co za tym idzie – cierpieniem. Nie byli, jako społeczność, wystarczająco dojrzali i zdeterminowani, by podjąć się ryzyka diametralnej przemiany swojego losu.

Życie, w poważnym wymiarze, wiąże się z cierpieniem. Nawet jeśli wszystko w tym momencie twojego życia jest w porządku, lub więcej, niż w porządku – jesteś osobą szczęśliwą, życiowo całkowicie spełnioną – ten stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie. Wszystkich nas ostatecznie dotkną cierpienia, i fizyczne, i duchowe. Starość, choroby, a w szczególności ostatnia droga –  wszystko to wiąże się z cierpieniem. Wiele spośród osób, które kochamy, odejdzie od nas, zanim my odejdziemy z tego świata. To są fakty, najprawdziwsze i najtwardsze możliwe fakty i nie zmieni tego żadne postmodernistyczne zaklinanie rzeczywistości, mówiące, że faktów nie ma, że nie ma obiektywnej rzeczywistości, że istnieją tylko jej interpretacje i tak dalej. Ból, cierpienie, śmierć to spotkania z ostateczną rzeczywistością, która jest także ostatecznym sędzią w sprawach tego co prawdziwe i fałszywe, dobre i złe. Tym arbitrem jest także samo życie, nawet jeśli postrzegane z wyłącznie naturalistycznej, ewolucjonistycznej perspektywy. To, co po sobie zostawisz – dzieci, wszelkiego rodzaju dobra, w tym także intelektualne, dobra kultury lub chociażby dobra pamięć – jest świadectwem prawdziwości i autentyczności twojego życia. Niczego spośród powyższych, niczego spośród rzeczy naprawdę trwałych i cennych nie da się dosięgnąć bez podejmowania wyzwań i ryzyka.

Nie należy jednak zawczasu, w wyobraźni, przeżywać cierpień, które nadejdą dopiero w przyszłości. To paraliżuje nasze działania i może doprowadzić nas do klęski, jak doprowadziło Izraelitów. Należy jednak żyć tak, ażeby przygotować się emocjonalnie i mentalnie na wszystko złe, co nas w przyszłości spotka. Drogą do tego stanu przygotowania jest duchowość i to jest coś, co ludzie religijni mówią nam od dawna, od początków naszej ludzkiej, pisanej historii. To jest przesłanie większości, jeśli nie wszystkich religii świata, choć konkretne rozwiązania problemu cierpienia, które owe religie proponują, są różne.

Generalnie, odpowiedzi na problem cierpienia jest wiele, sądzę jednak, że można je jednak sprowadzić do czterech typów, czterech ogólnych rozwiązań. Pierwsze “rozwiązanie” to nihilizm, czyli nie robimy nic. Pasywnie akceptujemy “ból i bezsens życia”, a w rezultacie rosną w nas cynizm i skłonność do postaw negatywnych. Jest to stanowisko niekonsekwentne, bowiem konsekwentny nihilista powinien leżeć i czekać na śmierć, nie wychodząc nawet do toalety. Aczkolwiek zdarzają się pewnego rodzaju konsekwentni nihiliści. Ci zazwyczaj stają się z czasem albo samobójcami, albo masowymi mordercami.

Drugie rozwiązanie to hedonizm: leczenie cierpienia doraźnymi przyjemnościami życia. Perspektywa raczej krótkoterminowa, zwłaszcza gdy ktoś planuje żyć względnie długo. Ta droga zwykle kończy się albo nihilizmem, albo zrozumieniem i wyborem któregoś z dwóch ostatnich rozwiązań, o których mówią religie, np. rozwiązania trzeciego, czyli zaświatowości. Rozwiązanie to polega na czynieniu życia doczesnego moralnym i uporządkowanym według zasad, ale bez większego zaangażowania w przemianę “tego świata”, bez głębszej wiary w możliwości jego przemiany. Odpowiedź ta jest charakterystyczna dla części tradycyjnej pobożności chrześcijańskiej.

Rozwiązanie czwarte to odpowiedź naszej religii – judaizmu (choć nie tylko, niektóre odłamy chrześcijaństwa współcześnie wyznają podobny etos). Nędza i niepełność naszej egzystencji jest faktem. Co możemy więc zrobić? Zmniejszyć ją poprzez wypełnianie micwot, czynienie naszego życia zorganizowanym, sensownym i lepszym. Poprzez służbę Najwyższemu i wiarę, że realna zmiana naszego losu jest możliwa tylko w partnerstwie z Nim. Poprzez pielęgnację wartości rodzinnych i życie w społeczności, które łagodzą wszelkiego rodzaju bóle ludzkiej egzystencji.

Idea naprawy świata (tikkun haolam) jest od jakiegoś czasu dość popularna w części środowisk liberalnych Żydów na Zachodzie. Jest to zacna idea, jednakże bez jakiejś sensownej, praktycznej implementacji pozostaje mrzonką. Nie da się naprawić świata przez cedakę, dobre słowa czy współczucie. Nie da się naprawić świata redystrybucję majątku, gdyż istnieją realne powody, dla których ludzie biedni są biedni. Są one różnorakie, złożone, niekiedy naprawdę głębokie i nie można ich sprowadzić do prostych odpowiedzi, jak np. że jest tak, ponieważ wszystko zabierają im bogaci, systemowy rasizm czy korporacje. Takie konkluzje to wielkie uproszczenia i biorąc pod uwagę złożoność ludzkich losów oraz relacji – zwyczajne nonsensy, niebezpieczne nonsensy, zwłaszcza w rękach populistów.

Systemowe naprawianie społeczeństw to poważne i odpowiedzialne zadanie dla eksperckich think-tanków, nie dla dobrodusznych pasjonatów z misją, przeświadczonych o tym, że znaleźli remedium na wszystkie problemy. Jeśli wydaje ci się inaczej, to idź napraw zepsuty, wojskowy helikopter. Powodzenia!

Naprawianie świata i zmniejszanie cierpienia w świecie należy zacząć od siebie, i swojego najbliższego otoczenia, którym jest rodzina, inne bliskie tobie osoby oraz (religijna) społeczność. Jeśli wydaje ci się, że nie ma wiele do zrobienia, jesteś w błędzie – zawsze jest wiele do zrobienia. Jeśli dysponujesz pozycją lub środkami, dzięki którym możesz kształtować byt setek, tysięcy czy dziesiątków tysięcy ludzi, wiedz, że twoja odpowiedzialność rośnie co najmniej proporcjonalnie, a być może i geometrycznie.

Owa praca nad bliskim otoczeniem (którego częścią są też nasze odrębne indywidua) czyni nasze życie sensownym. Jeśli ten obowiązek zaniedbujemy, wchodzimy na równię pochyłą na końcu której czeka nas Amalek ze swoim oddziałem bezlitosnych morderców (cała ta ferajna stanowiła prawdopodobnie mieszankę nihilistów i hedonistów), a w najlepszym dla nas wypadku – pustynna samotność, zgorzknienie i pretensje do całego świata, że obmierzły, lecz wyidealizowany przez naszą świadomość Egipt odszedł na zawsze i nigdy już nie powróci.

Nie cofaj się przed wyzwaniami, ponieważ jeśli się cofniesz, nagroda przypadnie komuś innemu. Nie lamentuj i nie jęcz, że są one trudne. Przed każdym z nas stoją poważne wyzwania i wiedz, że istnieją ludzie w dużo trudniejszym od ciebie położeniu. Nie daj się też wciągnąć w nieskończoną debatę lub niemające końca planowanie.

Życie bez ryzyka i odpowiedzialnych decyzji jest mdłe, nawet jeśli wydaje się być tymczasowo przyjemne – ostatecznie stanie się mdłe i nijakie, a na takim gruncie lubi kiełkować resentyment, syndrom ofiary i inne obmierzłe rzeczy. Nie obawiaj się porażki, bowiem jeśli strach przed porażką sparaliżuje twoje działania i nigdy nie dosięgniesz nagrody, która jest dla ciebie przygotowana. A gdy się zreflektujesz, może już być – dla ciebie – za późno. Dlatego bądź czujny, bo jest ona przygotowana. Jedynym czynnikiem, który może wszystko zepsuć, jesteś Ty i twoja niepewność.

Szabat Szalom!

Menachem Mirski